- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
Marlena de Blasi, amerykańska dziennikarka kulinarna i autorka bestsellerowych powieści z kuchnią włoską w tle odwiedziła w ubiegły czwartek (19 maja 2011) Wrocław. Wygląd może zwieść - burza rudych loków, ostry makijaż, niebotyczne, lakierowane szpilki i gorset, a na szyi szeroka aksamitka ze srebrnymi ozdobami - myślałam, że Marlena, skoro tyle czasu mieszka we Włoszech, będzie obcesowa i krzykliwa. Zaskoczyła mnie niebywale, bo jest osobą, z którą chce się po prostu być i rozmawiać. Ma miły, delikatny głos, emocjonalnie reaguje na pytania, słucha uważnie i chce się podzielić swoimi doświadczeniami, umiejętnościami, pomysłami z rozmówcą. Niestety nie udało mi się zadać jej wszystkich pytań - nawet nie będę ich wymieniać, bo tyle ich zostało niewypowiedzianych. Czas gonił, a w kolejce stała kolejna dziennikarka umówiona na rozmowę. Kelnerki w "Literatce" hałasowały przeraźliwie za barem, a duchota i upał męczyły rozmawiających. Później autorka spotkała się z czytelnikami w Empiku w Renomie.
Powieści Marleny de Blasi m.in. „Tysiąc dni w Wenecji”, „Tysiąc dni w Toskanii”, „Tysiąc dni w Orvieto” oraz dwie książki kulinarne „Smaki północnej Italii” i „Smaki południowej Italii” odniosły w Polsce niebywały sukces. Jesienią wyjdzie jej kolejna książka „Lavinia” opowiadająca o czterech pokoleniach toskańskich kobiet w czasie okupacji niemieckiej. Oczywiście bohaterki gotują. Książki Marleny de Blasi publikuje Wydawnictwo Literackie.
O Włoszech wyszło bardzo wiele książek napisanych przez Amerykanów, którzy osiedli w tym kraju. Wiele utrzymanych jest w tonie naiwnego zachwytu np. Toskanią i jej mieszkańcami. Pani opisuje Włochy chwilami dość krytycznie. Czy widzi Pani więcej, jako żona Włocha?
Marlena de Blasi: Myślę, że to jest kwestia charakteru, a nie męża z Wenecji. Kiedy przyjechałam 17 lat temu do Włoch nie byłam bogatą Amerykanką, która chciała mieć wspaniałą willę i żyć w dwóch miejscach – jedną nogą być w San Francisco, a jedną we Włoszech, wydać miliony dolarów na marmur na schody… Nie, ja po prostu zakochałam się w mężczyźnie, który mieszkał we Włoszech i tak to się zaczęło. Gdy zaczynamy jakiś nowy rozdział w życiu ważna jest pokora. Wtedy to życie będzie dobre. Miałam szczęście i udało mi się dostosować, choć na początku trochę utrudniał mi to mój ukochany. Myślę, że jeżeli podchodzi się do zmian z pokorą i z odwagą to życie w nowej kulturze uda się. Są dwie kategorie osób, które osiadają za granicą, szczególnie we Włoszech. Pierwsza grupa to, ci którzy nie integrują się z miejscową ludnością. Mieszkają w zamkniętej grupie nawet przez 40 lat i przez ten czas nie potrafią nauczyć się języka. Nie są częścią lokalnej społeczności, żyją obok, właściwie Włochy traktują, jak miejsce do spania. Druga grupa to ci, którzy próbują poznać mieszkańców, ale ci ich od tego powstrzymują. Włosi mówią im: „Nie jesteście jednymi z nas, bo nie znacie naszej historii, nie znacie naszych problemów”. Ja mam szczęście, bo zaliczam się do jeszcze innej kategorii – odważnie skaczę na głęboką wodę, nie boję się popełniać błędów i przyznawać się do nich. I chyba tym udało mi się rozbroić Włochów. Trochę to czasu zajęło. Ja nie oczekuję doskonałości z ich strony, oni są po prostu ludźmi. Cieszę się, wręcz czuję się zaszczycona, że mogę żyć z nimi, choć nie jestem jedną z nich, nawet po tych 17 latach. Nie buntuję się przeciwko temu. Szczęśliwym można być tam, gdzie się urodziło, a nie tylko za granicą. Przyjeżdżając do Włoch miałam już wystarczająco dużo - mężczyznę, którego kochałam i nie oczekiwałam niczego od samych Włoch. Chciałam coś dać temu krajowi, a że interesuję się kuchnią postanowiłam o niej pisać.
Kuchnia jest dla Pani punktem wyjścia do opowieści o miłości i uczuciach. Nie żałuje Pani, że podzieliła się ze czytelnikami nie tylko sposobem przygotowywania potraw, ale swoją prywatnością, a nawet intymnością? Wielu z nich przyjeżdża do Pani domu traktując Pani rodzinę, jak swoją własność.
- Czasami trudno jest uświadomić ludziom, że nie mogę wszystkich zaprosić na lunch, choćbym nawet chciała. Nie potrafiłabym jednak pisać o czymś wymyślonym, nie potrafiłabym także pisać, gdybym nie była szczera. Moje książki nie powstałyby, gdybym nie opowiadała o moim domu i przyjaciołach… Mam bardzo proste życie i chcę się nim podzielić z innymi. To, jak trzymanie kogoś za rękę, na bycie z nim. Jeśli ktoś stwierdzi, że go to porusza, a moje uczucia są bardzo podobne, do tego co on czuje, to osiągnęłam swój cel.
Jak Pani wyszukuje pomysły na potrawy? Czy są to receptury opracowane na bazie tradycyjnych dań przygotowywanych przez Pani sąsiadów, czy znajomych? A może wyrusza Pani na kulinarne wyprawy w poszukiwaniu tradycyjnych włoskich smaków?
- Absolutnie nie jest to kolekcja przepisów, które ktoś mi podsunął. One odzwierciedlają pomysły, które przyszły mi do głowy, gdy spędzałam czas z innymi ludźmi. Zwykle siedzi się właśnie w kuchni. Każdy przepis znajdujący się w książkach „Smaki północnej Italii” i „Smaki południowej Italii” odpowiada spotkaniu z ludźmi. To nie było tak, że ja przejeżdżałam przez jakieś miasteczko lub wieś i spędziłam tam godzinę. Zwykle spędzałam z ludźmi kilka dni, tygodni, czasami nawet miesiąc. Razem spacerowaliśmy, opowiadaliśmy sobie różne historie i gotowaliśmy. Z tych spotkań wzięły się te przepisy. To nie są cudze pomysły, ale przepisy, które wynikły z bycia razem.
W wielu krajach istnieje tradycja spisywania przepisów. Wielu ludzi ma swoje zeszyty kulinarne, ja nigdy czegoś takiego nie miałam. Dopiero te dwie książki kulinarne są takimi moimi zeszytami, ale nie suchym zapisem składników i przygotowania potrawy, lecz opowieścią o byciu razem.
Organizuje Pani wyprawy szlakiem włoskich, oryginalnych kulinariów. Kto bierze udział w takich podróżach?
- Zwykle organizuję podróże kulinarne dla grupy ludzi, która już się zna. Są to ludzie mający podobne zainteresowania kulinarne i są na podobnym poziomie. Teraz więcej piszę i niestety mogę urządzić tylko dwie – trzy takie wyprawy w ciągu roku. Trochę mi tego brakuje, bo wcześniej udawało mi się organizować nawet dziesięć. Ponieważ grupa, którą goszczę ma zbliżone umiejętności to możemy razem coś zrobić. Gdyby w jednej grupie był np. nowicjusz kulinarny i osoba, która na kuchni się zna lub uważa się za eksperta - zawsze ktoś taki się z najdzie (śmiech), to wtedy mogłabym im dać dużo mniej. A tak możemy razem gotować, urządzać wspólne pokazy, zjeść kolację w czyimś domu, również pojechać na piknik nad morze. Pomysły na te wyprawy zależą od pory roku i dlatego są one bardzo różne – we wrześniu zbieramy winogrona, w listopadzie oliwki. Nie są to luksusowe wyjazdy, one odzwierciedlają sposób, w jaki żyjemy. W idealnej wyprawie biorą udział 3-4 osoby. Zwykle lubią wędrować, słuchać historii, czytać o regionie, który odwiedzają, siedzieć przy ognisku.
Włoska kuchnia, którą Pani pokazuje w swoich książkach jest nieosiągalna dla zwykłego turysty. W atrakcyjnych turystycznie miejscach serwuje się pizzę, spaghetti i lasagne, a o piecach stojących na wolnym powietrzu, potrawach przygotowywanych w popiele, czy na ognisku można tylko pomarzyć. Ta kuchnia jest egzotyczna także dla Włochów?
- To prawda, w mieście, w prywatnych domach raczej nie znajdziemy pieców opalanych drewnem. Wszystkie potrawy opisywane przeze mnie są bardzo regionalne. Pokazuję różnice kulinarne między regionami – co innego je się w Wenecji, co innego w Emilii, jedno danie ma różne warianty w dwóch sąsiadujących ze sobą wioskach, jakąś potrawę będzie się jadło po jednej stronie gór, a po drugiej już nie… To dla Amerykanów jest właśnie egzotyczne, oni nie jedzą włoskich potraw, oni znają pseudowłoską kuchnię typu pizza z ananasem. Potem przyjeżdżają do Orvieto i żądają lasagnii, a my jesteśmy w Umbrii, gdzie jej nie ma. To smutne, że turyści, którzy przyjeżdżają do Włoch są w większości przekonani, że znają włoską kuchnię, bo jedli ją u siebie w Niemczech, Anglii, czy Stanach Zjednoczonych. Domagają się dań, które znają, więc restauratorzy przygotowują im to, czego oczekują. Kupują mrożonki, wrzucają do kuchenki mikrofalowej i serwują turystom przekonanym, że zjedli prawdziwe, włoskie jedzenie. Każdy chce zarobić, ale jest to smutne, ale też niebezpieczne, bo jeśli to zjawisko będzie postępowało to stracimy prawdziwą kuchnię.
Wydała Pani dwie książki o kuchni włoskiej, kilka powieści z kulinarnymi wątkami. Wydaje się, że wyczerpująco opisała Pani Włochy. Planuje Pani kulinarnie odkrywać inne kraje?
- Przed przyjazdem do Włoch, przez 17 lat byłam dziennikarką kulinarną, więc poznałam kuchnie różnych krajów. Mogę o sobie powiedzieć, że jestem historykiem kuchni i jeżeli miałabym napisać książkę o kuchni innego kraju niż Włochy wybrałabym Francję. Mogłabym też napisać monografię poświęconą jednej potrawie i byłby to chleb i jego historia. Napisałabym o jego znaczeniu w naszym życiu i o tym, jak się go robi, bo uważam, ze trzeba go robić własnymi rękami – umazać się w mące, wyrobić ciasto. Nawet, gdy piszę powieści, które nie mają tematu kulinarnego, to zawsze jakiś kulinarny wątek przemycę. Właśnie skończyłam powieść „Lavinia”, w Polsce wyjdzie jesienią. Będzie ona opowiadała o bardzo trudnym czasie, mianowicie o niemieckiej okupacji w Toskanii, ale przede wszystkim o czterech pokoleniach kobiet, które między innymi gotują. Nie lubię być monotematyczna i pisać tylko o jednym aspekcie ludzkiego życia, ale chcę pokazać je od każdej strony, dlatego łączę opowieści o ludziach, ich uczuciach z kuchnią i gotowaniem.
Fotografia autorki – Maciej Bociański./ Wydawnictwo Literackie
Komentarze
Wywiad zachęcił mnie do przeczytania książek Marleny. Pozdrawiam http://wlodarczyki.net/mopswkuchni/
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad, zazdroszczę takiej możliwości. Nie czytałam (jeszcze) książek Marleny, ale z Twojego wywiadu wyłania się osoba, z którą wiele mnie łączy, na pewno więc sięgnę po książki -dziękuję za polecenie!
OdpowiedzUsuńMiałam ostatnio jej książki w ręce, niestety jakoś nie było czasu na czytanie ;-)
OdpowiedzUsuńMarlena de Blasi pisze książki, które da się czytać. To nie jest literatura ambitna, ale przyzwoita literatura popularna z dużą znajomością kuchni. To raczej czytadła z troszkę wyższej półki, ale chwalę sobie jej dwie książki kucharskie i zrobiła na mnie miłe wrażenie jako osoba. :) bardzo miłe wrażenie. Myślę, że przy zaznaczeniu, że jest to literatura popularna na dobrym poziomie, mogę jej trylogię włoską polecić. :)
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad! Wprawdzie nie podobały mi się jej powieści, bo jak ognia unikam ostatnio tej recepty na książki, ale obie części "Smaków Italii" przeczytałam z dużym zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miły komentarz Lisko :) Miło mi, że do mnie zajrzałaś.
OdpowiedzUsuń