Ciasto mocno kawowe

Gaumardżos!, czyli pijacka gawęda o Gruzji

Długo zastanawiałam się, czy warto poświecić tej książce mój czas. Obawiałam się, że to miałka i sensacyjno-cepieliowska opowieść w stylu, jaki jej autor prezentuje zwykle przed kamerami tv. W końcu jednak dałam się skusić, bo Gruzja ciekawi mnie od dawna, i kupiłam „Gaumardżos!” Marcina Mellera i jego żony. Nie spodziewałam się i nie oczekiwałam wspaniałych reportaży dorównujących korespondencjom z Kaukazu Wojtka Jagielskiego. Nastawiłam się na opis kuchni  i obyczajów narodu, który słynie z tradycji biesiadowania i wznoszenia toastów. Tytułowe "Gaumardżos!", choć jest życzeniem zwycięstwa, na polski jest tłumaczone jako "Na zdrowie!".
Książkę czyta się jednym tchem - nic dziwnego, bo przecież Meller od lat pisze i warsztat ma świetny, a mimo to książka mnie rozczarowała. I nie jest to wina gruzińskiej mentalności, gościnności, czy skłonności do świętowania, przeradzającej się w kilkudniowe uczty (supry) suto zakrapiane winem i "czaczą" - gruzińską wódką. To wina Mellera, który w swoim hedonistycznym pędzie do smakowania życia zwraca szczególną uwagę na ten rys Gruzinów. Kto gustuje w zapisach pijackich ekscesów, chlania na potęgę, opowieściach o "urwanych filmach", wszystkich tych barwnych przygodach, którymi dzielą się dojrzewający chłopcy, mający za sobą pierwsze alkoholowe próby, może po tę książkę śmiało sięgać. Gruzińskie okoliczności przyrody nie zmienią polskiej, pijackiej mentalności, jaką niestety - nawet na dalekim Kaukazie - reprezentuje autor tej książki. "Spotykasz takich ludzi, jakim sam jesteś" - to powiedzenie nabiera w tym przypadku szczególnego znaczenia. Meller chleje, bo jest fajnie, bo stawiają, bo "To przecież Gruzja", tu obowiązuje "Georgia maybe time" - nic nie jest rzeczywiste w oparach wina i czaczy... Hulaj dusza - piekła nie ma!

Zdziwiło mnie, że w Mellerze nie ma dziennikarza, którym kiedyś był. Opowiada o swoich gruzińskich znajomych ze swadą i sympatią, ale nie zastanawia się zupełnie z czego żyją (a biedni nie są. Czy gwiazda rocka utrzymuje wszystkich?), skąd na ulicach czarnomorskich kurortów, jak Batumi, czy Suchumi dziewczyny w obłędnie drogich, markowych ciuchach, skąd płyną pieniądze? Z handlu bronią?
Nie jest tak, że nic mi się w tej książce nie podoba. Obyczaje Gruzinów, instytucja tomady - wznoszącego toasty, mentalność tego narodu, napięcia między narodami Kaukazu, konflikty zbrojne, które na razie przygasły, ale gdzieś, tam u korzeni gór wciąż się tlą, są dobrze nakreślone. Kiedy z Mellera wychodzi korespondent wojenny wtedy "Gaumardżos! czyta się z zapartym tchem. Meller przypomina swoje wstrząsające reportaże z "Polityki", jak "Ucieczka z mandarynkowego raju" - opis rejsu statkiem przepełnionym uchodźcami, który, z dławiącymi się silnikami, ledwie utrzymuje się na morzu. Cudem ratuje go rosyjska flota. Interesujący jest też zapis śledztwa dziennikarskiego dotyczącego porwania samolotu przez młodych Gruzinów, których "Srebrny lis" Szewardnadze pozwolił skazać na śmierć, by zasłużyć się Moskwie.
Dramatyczne historie wciąż są poruszające i wspaniale napisane. Jest w tych opowieściach autentyzm, nawet jeśli trochę podkolorowany, są bohaterowie i emocje, jest też dziennikarz - uczestnik opisanych wydarzeń. Szkoda, że Meller tylko wspomina o olbrzymiej pomocy Stanów Zjednoczonych dla Gruzji, o budowaniu przez USA przyczółka antyrosyjskiego w tej części świata. Tłumaczy za to powody miłości i szacunku, jakim Gruzini obdarzają zmarłego prezydenta Kaczyńskiego. Przynajmniej w Gruzji Kaczyński zapisał się  złotymi zgłoskami.
Z uśmiechem czyta się historię Katarzyny  Pakosińskiej, kabaretowej artystki, która w młodości zakochała się w Gruzinie. Po latach postanawia odszukać swoją wielką, młodzieńczą miłość. Ta love story nie ma oczywistego happy endu, ale jest pięknie opowiedziana. Autorka reportażu umiejętnie zestawiła wyidealizowane wspomnienia aktorki z gruzińską, niełatwą rzeczywistością. Oddała plastycznie napięcie jakie towarzyszy Pakosińskiej w poszukiwaniach księcia z bajki i rozczarowanie, a nawet strach, po jego odnalezieniu. Brrr... Wielki pijany Gruzin Mamuka, który nie chce wypuścić ukochanej z własnego domu jest niczym bohater amerykańskiego dreszczowca.
Nie żałuję dwóch wieczorów, które poświęciłam na lekturę "Gaumardżos!". Pijackich gawęd, pod warunkiem, że nie są opowiedziane zbyt bełkotliwie, dobrze się słucha. Zawiany narrator opowiada z werwą i emocjami i o to w tej Gruzji Mellera chodzi. Na zdrowie czytelnicy! Żyje się tylko raz, nawet, jeśli to życie płynie na beczce kaukaskiego prochu.

A tym, którzy pragną poznać sekrety gruzińskiej długowieczności polecam wspaniałą książkę "Kuchnię gruzińską" Grażyny Strumiłło-Miłosz. Można ten tomik czasem wypatrzyć na allegro, bo wznowień od 1981 roku nie było. Warzywa, zioła z królową kolendrą na czele, wspaniałe placki, nawet robione po raz pierwszy, niewprawną ręką będą dużo lepiej smakować niż dania podawane w gruzińskiej sieciówce fastfoodowej zwanej na wyrost "Gruzińskie chaczapuri" (we Wrocławiu na rogu Kiełbaśniczej i Mikołaja). Ostatnio mieliśmy tam nieprzyjemność zamówić lawasze z kurczakiem i serem. Placek był twardy i spieczony jak stara podeszwa a kurczaka szukaliśmy z lupą. Honor domu uratowała gruzińska oranżada gruszkowa, słodka niemożebnie, ale sprowadzona prosto z Kaukazu.




"Gaumardżos!", Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller, Świat Książki

Komentarze

  1. Mam mieszane uczucia po przeczytanie Twojej recenzji, zwaszcza te pijackie ekscesy mnie niepokoja. Jak dla mnie to typowe dla rodzimej mentalności, nie lubie takich rzeczy czytac, ale pozostale watki maga byc ciekawe.
    Gdybym miala wiecej czasu byc moze pokusilabym sie na lekture tej ksiazki, zwlaszcza, ze swoja gruzinska przygode juz przezylam i wspominam z sentymentem wizyte w tamtym kraju.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wpis:) podoba mi się recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawa jest Twoja recenzja.
    Książki nie czytałam, więc nie mam porównań czytelniczych.
    Ale swoje wrażenia i uwagi ujęłaś w sposób, który wiele mówi o książce, o jej treści.
    Natomiast posiadam książeczkę "Kuchnia gruzińska" (i jeszcze kilka z tej serii).
    Podzielam Twoją opinię o niej i korzystam co jakiś czas.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa recenzja i jakze inna od tego , co napisala Liska u siebie, a kuchnia gruzinska w ogole mi nie znana, a pewnie warta odkrycia...
    Pozdrawiam serdecznie ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. To nie jest zła książka, tylko bardzo nierówna. Warto ją jednak przeczytać dla anegdot, wartkiej narracji i wspaniałej Gruzji i Gruzinów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do tej gruzińskiej sieciówki mam takie same uczucia. Ale oranżada rzeczywiście pycha! choć słodka

    OdpowiedzUsuń
  7. Monika!! Urwę Ci głowę!! Dlaczego teraz dopiero odkrywam Czytulanki???

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz