Ciasto mocno kawowe

Opowieść o chlebie


Wciąż szukam chleba idealnego. Takiego, który smakowałby jak ten mojej prababci Anielci. Na razie nie udało mi się znaleźć takiego przepisu. Prababcia Anielcia dawno nie żyje, odeszła, gdy byłam nastolatką. Wtedy pieczenie chleba wydawało mi się czymś tajemnym i piekielnie trudnym. Pamiętam smak, zapach i magię związną z pieczeniem . Kobiecą magię. Prababcia Anielcia mieszkała daleko, bo aż gdzieś w dawnej Galicji, koło miasteczka Zator. Miała piękne czarne oczy, była drobniutka i pełna energii. Spędziłam u niej kiedyś wyjątkowe wakacje. Byłyśmy razem we dwie, poświęcała mi każdą chwilę - opowiadała o ziemi, o życiu, przemijaniu, o tym co ważne. Była przy tym zabawna, a chwilami przerażająca. Z przyjaznej staruszki potrafiła przedzierzgnąć się w jednej chwili w babę-wiedźmę.
Pamiętam dzień pieczenia chleba, dzień wyjątkowy, dzień kobiet. Trzeba było od rana chodzić na paluszkach, żeby nie przeszkadzać zakwasowi w rośnięciu. Nie wolno mi było do niego zaglądać, wiedziałam, że został nakarmiony, niczym niemowę i obudził się, ale miałam omijać go z daleka. Zostałam wysłana do warzywnika po liście chrzanu. Przyniosłam rabarbarowe - prababcia nie gniewała się. Roześmiała się i powędrowała ze mną, by pokazać mi jak wyglądają liście chrzanu. Narwałyśmy cały koszyk.
Potem mogłam siedzieć na stołku przy piecu, w którym buzował żywy ogień i przyglądać się co robiły kobiety - prababcia i ciocia Marysia. Mężczyźni nie byli zaproszeni. Nie pamiętam za wiele - chmurę mąki sypaną drewnianym nabierakiem z płóciennego wora. Ściszone rozmowy, śmiech. Chyba zasnęłam przy tym piecu. Pamiętam też wyrabianie, ubrudzone po łokcie ręce, zanurzone w chlebowym cieście i formowanie bochenków. Składanie na cztery i układanie w koszyczkach, których było zawsze za mało. - Cicho, bo chleb rośnie - strofowała prababcia.
I pamiętam bochny, układane na chrzanowych liściach, znaczone znakiem krzyża. Ciepłe, pachnace, zjadane z masłem, które wcześniej prababcia i ja ubiłyśmy.
Do dziś nie wiem od kogo prababcia nauczyła się piec chleb. Wychuchana jedynaczka po wojnie obudziła się w nowej rzeczywistości - nie było kuchennych dziewek, parobków do pomocy, zostały własne ręce. Odnalazła się w tej rzeczywistości, ale jej mąż nie. Kiedy przyniósł jej w prezencie eleganckie pantofle, odrąbała obcasy siekierą: "Do krów i świn na obcasach chodzić nie będę" - miała stwierdzić. Pracowała bardzo ciężko przez całe życie, dla swoich dzieci i wnuków serca raczej nie miała. Znalazła je dla prawnuczki. Moja prababcia Anielcia kojarzy mi się właśnie z zapachem chleba. Jeszcze nie zrobiłam takiego jak jej.
Ostatnio upiekłam chleb chłopski na zakwasie - całkiem smaczny i długo świeży. Przepis znalazłam w książce "Vademecum domowego wypieku pieczywa" Gorana Soderina i George'a Strachala (Wydawnictwo Rea)
Mój zakwas jest dość młody, więc niezgodnie ze sztuką wsparłam go kulką świeżych drożdży.



Chleb chłopski na zakwasie
30 dag świeżych drożdży
400 ml letniej wody
20 gramów oleju
300 gramów zakwasu z mąki żytniej
20 gramów soli
200 gramów mąki żytniej jasnej
300 gramów mąki pszennej chlebowej
łyżka octu jabłkowego
Drożdże rozpuściłam w wodzie, dodałam olej, zakwas i pozostałe skłądniki: mąkę, sól, ocet. Ciasto wyrabiałam około 10 minut i odstawiłam na ok. 45 minut do wyrośnięcia. Synkowi powiedziałam, że ma chodzić na palcach, bo chleb rośnie. Potem uformowałam dwa bochenki, tak jak robiła moja prababcia - składając ciasto na cztery części. Bochenki podsypałam mąką i przykryłam ściereczką. Rosły znów 45 minut.
Włożyłam chleby do piekarnika rozgrzanego do 250 stopni Celsjusza, na dno piekarnika wstawiłam naczynie z wodą. Zamknęłam drzwiczki i obniżyłam temperaturę do 210 stopni. Chleb piekłam około 40 minut. Studziłam tak jak trzeba - na metalowej kratce. 

Wyszedł smaczny, ale chyba zabrakło mu tych liści chrzanowych :)

Komentarze