Ciasto mocno kawowe

Dzień wybitnie niekuchenny

Są takie dni, kiedy nie należy wchodzić do kuchni, bo nic się w niej nie udaje. Mój dzień niekuchenny zaczął się wczoraj po południu. Przerosły mnie grzyby, których nazbieraliśmy rano całe kobiałki, kosze, wiadra i worki. Grzybów było pełno!! Uwielbiam chodzić po lesie i wypatrywać brązowych łebków. Świeże powietrze, niespieszny spacer - to jest to co lubię.

 Grzyby z naszych zbiorów

Zwieźliśmy grzyby do domu i zaczął się mój pech.  Najpierw w kuchni wylałam na podłogę 2,5 litrową konewkę z wodą do podlewania kwiatów. Potem czyściłam grzyby do suszenia, kroiłam je na małe kawałki i układałam na blasze, by potem podsuszać je w piekarniku. Skończył mi się papier do pieczenia, więc niewiele myśląc blachy wyłożyłam zwykłym papierem śniadaniowym. Nie domyśliłam się, że wszystkie tak żmudnie krojone grzybki przykleją się na zawsze do papieru i nie da się ich odczepić. Dwie blachy grzybów poszły do śmieci.
Kolejne grzyby przygotowywałam do marynowania. Ugotowałam zaprawy jak dla wojska. Choć do ośmiu słoiczków, które zrobiłam spokojnie wystarczyłby jej litr.
Kolejny pech zaczął się dziś rano. Pasteryzuję słoiki z grzybami i zwykle pamiętam, że gotowe słoiki przed odwróceniem do góry denkiem należy dokręcić. Tym razem o tym nie pamiętałam - gorąca zalewa wylała mi się na nogi. W związku z tym wydarłam się zupełnie niesłusznie na najbliższą mi osobę. Nieprzyjemnie się zrobiło w ten niedzielny, słoneczny poranek.
Pech trwa dalej. Na obiad są dziś pieczone nóżki kurczaka. Umyłam, przyprawiłam, włożyłam do rękawa do pieczenia i do piekarnika. Niestety włożyłam na za wysoki poziom. Folia do pieczenia przywarła do grzałek piekarnika i zaczęła się topić. Smród zmusił mnie do przełożenia nóżek do nowej folii. Oczywiście na rolce była jej resztka, ale starczyło. Nie było jednak tak różowo, bo zgubiłam aż dwa zestawy zamknięć do foliowego piekarnika - były ułożone na kuchennym blacie, ale w trakcie przekładania nóżek zniknęły! Mam nadzieję, że nie znajdą się w pieczonym kurczaku!
Kolejnych niedogodności - igliwia z lasu w całej kuchni pozbyłam się za pomocą miotły, a kolejną partię grzybów - olbrzymią kobiałę mąż zawiózł do teściowej. Na grzyby nie mogę już patrzeć - mam od nich czarne ręce, bo oczywiście gumowe rękawiczki kuchenne okazały się dziurawe i czyściłam grzyby gołymi rękoma.
Miałam nadzieję, że na dziś to koniec tych przygód, ale okazuje się, że nie mogę znaleźć czytnika do karty fotograficznej, by ściągnąć zdjęcia z aparatu... Co jeszcze dziś się stanie? Boję się myśleć!

P.S. To nie koniec pecha. Właśnie otworzyłam szafkę z przetworami i spadł na mnie słoik z konserwową mizerią. Oczywiście huknął o podłogę, rozbił się, a zawartość się wylała.

Komentarze

  1. Mam nadzieje, ze to juz koniec taj zlej passy na dzis Sniezko... Szczerze wspolczuje :( Czasami tak jest wlasnie, ze jak sie zaczyna 'sypac', to wszystko na raz :/
    Moze wiec zrob sobie dzis slodkie lenistwo? Kanapa lub lezak (w zaleznosci od pogody ;) ) i cos dobrego na poprawienie humoru :)

    Pozdrawiam serdecznie! I trzymam kciuki, by teraz bylo juz lepiej :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety czsami tak bywa że wszystko się sypie i wali... Na poprawę humoru zapraszam do zabawy http://kulinarneinspiracje.blogspot.com/2010/09/zabawa-w-lubienie.html Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bea, chyba już odczarowałam pecha, bo ciasto, które piekłam pod wieczór udało się :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciesze sie wiec, ze to byl tylko przejsciowy stan ;)

    Serdecznosci Sniezko!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz