Ciasto mocno kawowe

Moja kuchnia


Pisania o gotowaniu nie można zacząć bez przedstawienia miejsca, w którym to się dzieje. To, czyli w zależności od nastroju - mistyczne przygotowywanie dań z sercem, szybkie pichcenie, przygotowywanie czegoś na ząb, przekąszaczy lub błyskawiczne odgrzewanie zasobów lodówkowych.
Moja kuchnia, moje śnieżkowe królestwo, jest malutka - ma może ze cztery metry kwadratowe. Składa się na nią blat do pracy pod samym oknem (mogę zawsze zerknąć, czy nie podąża właśnie jakiś głodny amator moich dań :), kuchenka gazowo-elektryczna bez termoobiegu, ale z okapem, lodówka z dwoma szufladami zamrażarkowymi, szafki z garnkami i innymi akcesoriami, wok na ścianie, miksero-malaksero-full wypas robot, pachnąca szuflada pełna przypraw, słoje na półce pod sufitem zapełnione tym co ładne - kolorowymi fasolkami, fantazyjnymi makaronami, kaszami, płatkami... Szafka z tym co dobre - są w niej pikle, marynaty, suszone grzyby, puszki z warzywami, mąki, kasze i inne niezbędności.
Nie mam niestety zmywarki - marzenie wprawdzie do zrealizowania, ale z braku miejsca pozostaje marzeniem.
Na ścianach kalendarz, aniołki, oko proroka i inne gadżety-prezenciki, których serca nie mam wyrzucić, a w kuchni jakoś zawsze miejsce się dla nich znajdzie.
Małe to moje śnieżkowe królestwo, w dodatku słonecznie żółte, a nie białe :) Kiedyś, ktoś goszcząc w moim domu powiedział: "Masz taką angielską kuchnię". Prawie komplement. -Dlaczego angielską? - zapytałam. - Bo taka mała. Czy w Anglii są małe kuchnie? Chyba nie - mam przed oczami angielskie rezydencje w stylu Brideshead :)
Szkoda, że miejsca na stół już nie ma. Marzy mi się więc wielka kuchnia ze stołem olbrzymim i zmywarką. Taka trochę, jak kuchnia mojej babci w poniemieckiej willi. Na dziecięce oko kuchnia miała 40 metrów kwadratowych, szafę wnękową na garki, pod oknem drugą szafeczkę z wentylacją (protoplastę lodówki :), wielką kuchnię z fajerkami i płytą, opalaną węglem i drewnem, zwykłą kuchenkę gazową i olbrzymi stół, za którym z kuzynami potrafiłam bawić się całe godziny. Lepiliśmy z ciasta solnego zwierzątka i figurki, którymi toczyliśmy bitwy. Babcia zawsze dawała nam coś do skosztowania. A to zupy, a to sosu, a to po pierożku... Mniam. Za tym tęsknię.

Komentarze

  1. ... mimo wielu blogów o tematyce takiej jak Twoja jest dużo, ale Twój bardzo mnie zauroczył wyjątkowo, przede wszystkim dlatego, że dowiedziałam się, że jest taka książka jak "Kuchnia z Zielonego Wzgórza"... muszę ją mieć
    !!! :)

    Będę tu zaglądać po inspiracje... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz